Wednesday, March 28, 2007

WSZYSCY LUDZIE PREZYDENTA

Naprawde warto siegac po klasyke! Jednak dopiero teraz (pomimo wielu projekcji filmu w tv) obejrzalam te swietna adaptacje (rezyseria Alan Pakula) ksiazki Carla Bernsteina i Boba Woodwarda, odnoszaca sie do autentycznych wydarzen w Stanach Zjednoczonych. Film „Wszyscy ludzie prezydenta”, mimo ze opowiada o glosnej aferze Watergate, ktorej final jest nam znany i trwa 138 minut, przez caly czas trzyma w napieciu. Zaczyna sie od wlamania do sztabu wyborczego amerykanskiej Partii Demokratycznej, w ktorym „zwolennicy” prezydenta Nixona chcieli zalozyc podsluch. Wlamywacze zostaja zlapani. Znudzony „zwyklymi” informacjami mlody dziennikarz Bob Woodward (w tej roli R. Redford) udaje sie do sadu aby napisac kolejna sucha informacje (na temat wlamywaczy) a – jak sie okazuje - odkrywa pierwsze dowody na to, ze wlamanie do sztabu to jeden z elementow wielkiej politczynej afery. I tak sie zaczyna dziennikarskie sledztwo Woodwarda i Bernsteina, ktorego znakomicie zagral D. Hofmann.
„Wszyscy ludzie prezydenta” ukazuje nie tylko kryzys polityczny w Stanach w latach siedemdziesiatych, ale takze prace i zaangazowanie mediow oraz przelom jaki nastapil w przekazywaniu informacji.
Doskonala gra aktorska, dokladnie odtworzona przestrzen redakcji Washington Post a takze - trzymajaca nas w napieciu - przestrzen ciemnego garazu, w ktorym przekazywane byly dziennikarzowi scisle tajne informacje, jak i pojawiajaca sie tam postac zwana: „Glebokim gardlem”, wreszcie stworzenie oryginalnych: zaangazowanych w prace, zadnych „wielkich” informacji dziennikarzy i swietnie ukazany pospiech z jakim dzialali, to elementy tworzace naprawde wielkie dzielo filmowe, ktore wszystkim goraco polecam.

Ps. Jak to mozliwe, ze pomimo tak wielkiego skandalu wywolanego dlugotrwalymi, obrzydliwymi oszustwami prezydenta Richarda Nixona oraz jego ludzi, majacymi na celu doprowadzanie do jego reelekcji, wlasciwie historia sie powtarza. Przypomnijmy sobie kontrowersje wokol ostatnich wyborow w Stanach Zjednoczonych czy powodow inwazji na Irak...

Tuesday, March 27, 2007

Co do spraw biezacych...

"Moj Panie, na coz tlumaczyc durniowi, ze jest durniem. Przeciez jego durenstwo na tym wlasnie polega, ze nie ma o tym pojecia".
Fontenelle

Monday, March 26, 2007

Bajkowosc miasta pewnego, czyli slow kilka o Toledo

Choc jeszcze kilka godzin temu bladzilam w labiryncie uliczek miasteczka zwanego Toledo, to do tej pory trudno mi uwierzyc ze to miejsce naprawde istnieje. Zapewne wielu z was odwiedzilo choc raz w zyciu Prage i przechadzalo sie "zlota uliczka"? Coz, Toledo jest miastem zlozonym z samych "zlotych uliczek", czesto przemaluskich, niezwykle cichych, spokojnych i kretych, "drwiacych" z zdezorientownych turystow.



Uliczki te tworza przesliczne, kolorowe, stare domeczki. Na bardzo hiszpanskich balkonikach w rownie hiszpanskich donicach poupychane sa kwiaty.






Bladzac w tym labiryncie "zlotych uliczek" trafia sie na ¡liczne! slady wspanialej architektury. W Toledo znajduje sie jedna z najwazniejszych katedr w Hiszpanii, skonstruowana miedzy XIII a XV. Procz wielu sredniowiecznych kosciolow, znajdziemy w tym - swego czasu wielokulturowym - miescie rowniez dwa meczety i dwie synagogi.



Toledo zalozone przez Iberow, podbite przez Rzymian, potem zamiszkale przez Wizygotow, w wieku VIII zdobyli Maurowie. Do XV wieku zyli tu takze Zydzi. Kazda z tych kultur zostawiala po sobie wiele sladow.
















Uroku temu miastu dodaje takze polozenie. Toledo bowiem zbudowane zostalo na wzgorzu otoczonym rzeka Tag. Malownicze krajobrazy roztaczajace sie wokol uspionej osady zdobi takze most (Puente de Alcantara) z IX wieku.



Oto i Toledo. Nadal nie moge uwierzyc, ze w tym oddalonym zaledwie o 70 km od Madrytu miescie, pelnym bezcennych zabytkow toczy sie zwykle zycie. To miasto jest jak ta jaskinia, do ktorej zawital Don Kichot, zeby wysnic kolejna przygode w swoim zyciu.



Saturday, March 24, 2007

Puste dni

Jakies takie te ostatnie dni puste. Tylko praca i praca. W dodatku nie moge sie zdyscyplinowac i jesli pracowac zaczynam o 13-tej, to uparcie do poludnia wyleguje sie w cieplutkim lozeczku. Oczywiscie zwykle juz o 10-tej zadaje D. to samo pytanie: "Ktooooora...?", po czym spokojnie zamykam moje na wpol otwarte lewe oczko, co by sie chwilke jeszcze zdrzemnac. Konczy sie najczesciej jak samo...."Co???...12.00?!?!" Prysznic, kawa, kiwi, kanapka z maslem orzechowym i bananem, herbata...ups: KLIENT. No i tak do wieczora, czasem z krotkimi przerwami. A gdzie tu czas na dokonczenie Ojca Chrzestnego?! Nie wspominajac juz o wystukaniu tylu rzeczy, ktore chcialam tu napisac. Ale...do nadrobienia. Jutro dzien wolny - ide do parku retiro, juz postanowilam. Pogoda na pewno dopisze ;)


Tymczasem z 2:00 zrobila sie 3:00, a wlasciwie juz 4:00...i jak ja jutro wstane?! Nie podoba mi sie ta zmiana godziny, oj nie podoba. Jutro mam misje do wykonania "do poludnia", wiec zamierzalam zbudzic sie skoro swit. Tyle ze ow swit niespodziwanie nadchodzi.

Monday, March 19, 2007

OJCIEC CHRZESTNY

Za kinem przepadam. Telewizora jednak nie mam od lat i jakos za tym "czlonkiem rodziny" nie tesknie. Dzieki internetowi i kinom to ja decyduje co chce ogladac.
Co do klasyki, jestem - nie wiedziec czemu - zbyt czesto uprzedzona. Z tego wlasnie powodu Ojciec Chrzestny byl przeze mnie duzym lukiem omijany. Wiem...troche mi wstyd. Jak mozna?! A no mozna. Nadrabiam. Przed chwila obejrzalam pierwsza czesc tego arcydziela i musze przyznac, ze jestem calym sercem z Michaelem ;). Oczywiscie jego ojcu tez dopingowalam, bo chocby nie wiem jak zlego i okrutnego bohatera losy bym sledzila, to jednak zawsze chce dla niego jak najlepiej. No coz, moze dlatego wielu kinomanow nie przepada za von Trierem?
Wracajac do Ojca Chrzestnego to nie chce tu truizmow pisac, ale co tam...mistrzowsko zagrane! Jakze by moglo byc inaczej. Kazda scena do tego stopnia wciagajaca, ze od czasu do czasu i ja musze odetchnac. Zdjecia swietne ... szczegolnie Sycylia.
Szkoda ze dzis juz zbyt pozno, zeby wlaczyc sobie kolejna czesc. Trudno, byle do jutra...





Do jutra, do jutra...minelo kilka dnia a ja jeszcze trzeciej czesci nie widzialam. Za to po obejrzeniu czesci drugiej, powyzszy wizerunek Ala Pacino wkleic po prostu musialam. Ech, co to za aktor! Nalezy dziekowac Lee Strasbergowi, bo to on przecie wyweszyl ten talent.

RETIRO

Uwielbiam tanczyc. Nie mowie tu o poruszaniu sie z lewej na prawa i z prawej na lewa w zadymionej i przeludnionej dyskotece, klubie, etc. Nie, nie...ja tak nie moge! Do tanca potrzebna mi przestrzen i powietrze. Dlatego bardzo polubilam park zwany Retiro, w ktorym co najmniej raz w tygodniu spotykaja sie zapaleni bebniarze z calego swiata, zeby przyjemnie spedzic popoludnie (najczesciej jest to niedziela). Bywa i tak, ze procz najrozniej brzmiacych bebnow ktos montuje fragment perkusji, ktos zagra na saksofonie czy trabce a amatorow gry na butelce po piwie tez nie brak. Przez Retiro przewija sie mnostwo ludzi w przedziale od 1 do 90 lat. Jest to znakomita przestrzen rowniez dla artystow cyrkowych. Ludzie tancza, graja, cwicza zonglerke, wreszcie wystepuja...He, tylko czy to nie jedno wielkie widowisko, w ktorym kazdy z nas jest jednoczesnie aktorem i widzem?


Sunday, March 18, 2007

ESPAÑA









Jest tyle rzeczy, ktore chcialabym napisac ze nie wiem od czego zaczac. Powiedzmy:
Hiszpania - tu mieszkam. Tak wyszlo. W dodatku - Madryt. Na szczescie trafilam (do najdrozszego i najbrzydszyego mieszkania w moim zyciu) na dzielnice Lavapies. To jedna z najstarszych czesci miasta. Samo centrum, tyle ze troche "zapuszczone", zapomniane. Dzieki temu, rzecz jasna, nie ma tu wiekszego problemu z turystami. Co za tym idzie: jest taniej!, spokojniej, przyjemniej.
Dzielnica multi-kulti. Wiele restauracji tureckich, pakistanskich, senegalskich. Mnostwo artystycznych knajp. Bladzac w gaszczu maluskich, spokojnych uliczek zawsze mozna trafic na przyjazanie wygladajacy bar.

Widok z mojego okna




















"NIE OD SAMEGO POCZATKU JEST KONIEC WIDOCZNY"

Herodot