Sunday, March 29, 2009

palabra y música, sevilla


Po trzech latach powracam do Sewilli, zeby uczestniczyc w festiwalu Palabra y Música, czyli "Muzyka i Slowo". Podroz z Madrytu trwa 6 godzin (opcja autobus). Widoki za oknem niekiedy urocze, szczegolnie jak przejezdzamy przez gory. Lubie byc w podrozy, podczas jazdy nadrabiam zaleglosci w lekturze, tym razem wzielam "La colmena" (Ul) Celi. W koncu czytam cos po hiszpansku. Mam tez reportaze z Kaukazu Wojciecha Goreckiego. Do tego 2 giga muzyczki, wiec jestem znakomicie przygotowana!
Jest swietna pogoda, chociaz to marzec. W Madrycie ponad 20 stopni, a na poludniu prawie 30.
W Sewilli czeka na mnie Juliana, kolezanka i byla wspolokatorka. Od razu obieramy kierunek teatr Lope de Vega, gdzie odbywa sie festiwal. Idziemy wzdluz kanalu Santa Isabel, kwitna pomarancze, rosna palmy...juz jestem zachwycona, a przeciez jeszcze przede mna wystep Diamandy Galás.
Przed teatrem masa ludzi, sa i gotykowcy, troche punkow, metalowcow, a i kilku hipisow, no i "normalsow". Udaje mi sie sprzedac wejsciowke D., biedaczek sie rozchorowal i zostal w domku. Usadawiam sie wygodnie na nie moim miejscu, z ktorego wszystko widac. No i jest Diamanda. Ona i fortepian. Zaczyna dosyc ostro, ale bebenki nie pekaja. Pokazuje widowni na co ja stac...a stac ja na wiele, ma glos operowy, a to co komponuje okresla sie niekiedy jako antyopere czy tez postopere.
Ktos wychodzi, ktos sie kreci - szczegolnie dziewczyna ktora siedzi przede mna wyraznie sie nudzi...Koncert trwa godzine, do tego Diamanda wychodzi dwa razy na bis. Wracam spacerkiem do domu Juliany, towrzyszy mi wszechobecny zapach kwitnacych pomaranczy. Chce mi sie pic, wiec po drodze wchodze na cañe (szklaneczk piwa) do typowego andaluzyjskiego baru: ceramika, dwa Jezusy na krzyzu, kilka figurek Maryji, plazma i futbol, glowy bykow, no i masa zdjec wlasciwiela baru i jego rodzinki. Niezla dawka Andaluzji jak na pierwszy dzien.
w sobote od rana jemy sniadanie na dachu kamienicy, czyli typowym andaluzyjskim tarasie. Jest goraco. Moj plan to zwiedzanie Sewilli na rowerze. A jest taka mozliwosc, bo miasto zainwestowalo w rowery i sciezki rowerowe. Zeby moc korzystac z tego ekologicznego srodka transportu trzeba wyrobic sobie specjalna karte za 5 euro, a i miec na koncie bankowym ponad 150 euro na kaucje w razie nieodstawienia roweru na jeden z licznych parkingow. 30 min jazdy jest za darmo, potem kazda godz. 1 euro, wiec to zaden wydatek. Dzieki tak szybkiemu i swobodnemu przemieszczaniu sie juz pierwszego dnia odwiedzam mnostwo pieknych miejsc w Sewilli. Docieram, jadac wzdluz rzeki, do konca miasta, gdzie znajduje sie ogromny park. Ogladam wszystkie budowle wzniesione na expo 29. Jezdze wokol 3 co do wielkosci katedry. Odwiedzam Plaza Nueva. Pogoda swietna, czolo i ramiona spalone. Mam tez przyjemnosc z autochtonami, bo postanawiam wypic moja zasluzona cañe w jednym z typowych barow. Sevillanos po 60-tce nie dosc ze stawiaja mi moje male piwko, to jeszcze proponuja amor, cokolwiek by to mialo znaczyc. Rozmawiamy chwilke, bardzo sympatyczni panowie, mowiacy z akcentem nie do konca przeze mnie rozumianym. Zapraszaja mnie na jutro z kolezanka ;) Wyglada na to, ze bar=lada alezy do nich, zawsze maja wykupiona rezerwacje ;)
Wieczorem wracam do Juliany, szykuje "kluseczki z miseczki", zeby sobie podjedli hiszpany i niemcy. Prysznic, troszke wina, no i do teatru. Zaraz Irvine Welsh, szkocki pisarz, autor ksiazki Trainspotting, na podstawie ktorej powstal rewelacyjny film. Przed Welshem na scenie pojawia sie jakis hiszpanski lokalny pisarz i kolesie grajacy emo, on recytuje, oni graja swoje...historyjki bez sensu. Za to Irvine Welsh, przesympatyczny Szkot po 40-tce prezentuje fragment swojej nowej ksiazki i nie wiem czy skupic sie na jego szkockim angielskim, czy moze czytac napisy hiszp. wybieram to drugie i dobrze. Welsh przedstawia nam tez krotka historyjke o bezrobotnym malzenstwie z klasy robotniczej. Ostro jedzie slangiem...glebokie Glasgow. Jego czarny humor prowokuje glosny smiech dziewczyny siedzacej na koncu sali. Ja tez sie smieje, bo historia jest tak absurdalna, a postaci tak groteskowe ze bardzo mi sie podoba. Juliana przysypia.
Z teatru jedziemy rowerami na flamenko na zywo. Niezly folklor, hiszpanscy Cyganie, okrzyki "ole!", uciszanie rozwydrzonej publicznosci. Jest calkiem zabawnie!
W niedziele idziemy na sniadanie do La Cartuja, dawniej zakonu, w ktorym przez wiele lat mieszkal Krzysztof Kolumb, pozniej fabryki ceramiki, teraz muzeum sztuki wspolczesnej. Tuz obok La Cartuja powstalo wiele beznadziejnych budowli na expo 92. Teraz wiekszosc z nich jest bezuzyteczna. Po sniadaniu jedziemy z Juliana przez pol miasta na Macarene, piekna stara dzielnice Sewilli, gdzie miesci sie sklot lub raczej centrum kulturalne/ekologiczne. Rosnie tam piekne drzewo figowe - to chyba pierwsze ktore widzialam w moim zyciu. Ludzie spotykaja sie tu, zeby spedzic popoludnie, zjesc cos wegetarianskiego, napic sie piwa lub gaspacho. Dzieciaki maja tu swoje ogrodki, ktorych wlasnie dogladaja.
Wracamy do centrum, ja udaje sie do Alcazares Reales de Sevilla, czyli pieknych palacow i ogrodow pozostawinych przez Arabow. Oto link: http://www.patronato-alcazarsevilla.es/
Miejsce to jest przepiekne, szczeglnie czesc arabska, bo jest tez sala gotycka zbudowana przez Hiszpanow.

Po zwiedzeniu Alcazaru wpadam na chwile do Juliany, jemy razem i uciekam do teatru, zeby obejrzec show basisty Einsturzende Neubauten Alexandra Hacke i artystki z Nowego Jorku. Teatr prawie pusty, jaka szkoda, bo okazuje sie ze spektakl jest chyba najlepszym przekladem na tegorocznym festiwalu na to jak mozna polaczyc slowo i muzyke. Tematem sa glupcy, artysci siegaja az do sredniowiecza, posluguja sie alegoria, przypowiescia. Oczywiscie wszystko zostaje zmiksowane z tym co nas dzis otacza (np. z brutalna reklama) i z muzyka elektroniczna ... postmoodernizm pelna geba.
Wracam do Juliany bardzo zadowolona. To moja ostatnia noc w pachnacej pomarancza Sewilli. Od rana szwedam sie po barrio/dzielnicy Juliany Trianie. To urocza czesc miasta, pelna warsztatow ceramiki, zabytkowych kosciolow pochowanych w waskich uliczkach. Dawniej Triana lezala przy jednym z dwoch istniejacych w Sewilli mostow, wiec byla bardzo waznym punktem miasta. Do dzis jest tam gwarno i tloczno.

Droga powrotna jest meczaca. Jedzimy przez Cordobe, psuje sie autobus, wiec jedziemy prawie 8 godzin. Mimo to wracam zadwolona i wypoczeta.

Monday, March 16, 2009

medullita milczy...

nic nie pisze...bo zapomnialam o moim blogu troszeczke.
przyznam sie, ze wiekszosc mojego wolnego czasu wypelniaja ostatnio scrabble on-line. poza tym zapisalam sie w koncu na joge. od tak dawna to planowalam i wreszcie: decyzja, kasa i wolny czas. Hm, jak to robie ze mam wolny czas i kase na joge...nie wiem. No ale od lutego cwicze 3 razy w tygodniu i w dodatku o godzinie 10:30, co jest dla mnie niezlym wyzwaniem. Od razu czuje sie lepiej, bo przeciez normalnie nie ruszam sie z lozka przed jedenasta. Wielkie osiagniecie.
No ale wracam do scrabbli ;)