Saturday, August 18, 2007

Na wakacjach

Medullita spakowala manatki i wyruszyla na kolejne wakacje, czwarte w tym roku. Musialo byc po kosztach, czyli: po pierwsze - autostopem (na trasie Madryt - Polska), po drugie: na darmowym campingu i po trzecie: nie ma to jak dom rodzinny.
Jak na razie jestem zadowolona, choc bywalo ciezko...a bo to Hiszpan bogaty i samolotami podrozuje, wiec na autostopowicza patrzy jakby byl zielony, zdarzy mu sie tez krzyknac cos zadziwiajacego.
A to znowu romantyczne noce w namiocie niekiedy zamienialy sie - przy pomocy burzy - w pieklo. Wrazenie porownywalne do bombardowania. Ufff ... Nie polecam.
No ale to na tyle, jesli chodzi o narzekanie.
A teraz o tym, co mile. Autostop jednak nie umarl, prawie cala Hiszpanie przejechalismy z sympatyczna rodzina Rumunow, ktorzy postanowili odwiedzic swoj kraj. W Hiszpanii mieszkaja juz dobre kilkanascie lat. Rozstalismy sie z nimi na pelnej wstretnych, niewychowanych turystow stacji benzynowej tuz przy costa brava, gdzie dane nam bylo spotkac dziwacznego Ukrainca (?), ktory dowiozl nas do celu. Do L'Escali. No ... podwiozlo nas tez dwoch Hiszpanow - jeden taksowkarz za friko przewizol nas z okropnie goracego miejsca (na wylocie z Madrytu) do malej stacji benzynowej. Stamtad bardzo gadatliwy mieszkaniec Kastylii podrzucil nas jakies 100 km.
Odpoczynek w L'Escali byl mi potrzebny. Zreszta komu niepotrzebny odpoczynek...Oj, jakie to przyjemne: plaza, slonce, cieplutkie morze srodziemne, piekne zabytki, ach ... Niestety szybko nadszedl dzien wyjazdu stopem(!) do Polski, jednak poszlo lepiej niz sie spodziewalam. Niby zaczelo sie fatalnie, wylotowka z L'Escali, ogromny ruch na drodze, okropny upal i my - ja i D. - stoimy dwie godziny. Ach, do czego to ludzkosc w tym momencie nie byla przyrownywana...az w koncu sie zabralismy, zlitowali sie Katalunczycy...nawet do glowy im przyszlo, ze przeciez jest ponad 3o stopni a my biedni w pelnym sloncu. Dodac musze, ze w tamtym momencie bylam przekonana, ze Hiszpan nie potrafi wczuc sie w sytuacje drugiego czlowieka. Ujechalismy zaledwie 50 km, kiedy trzeba bylo znowu wypelznac na trase w piekny, przupalny dzien. Po niecalej godzince zatrzymal sie, targany wyrzutami sumienia, stary angielski Hipis, ktory zaserwowal nam podroz serpentynka do Francji. Wspaniale widoki, nawet przesympatyczny Angol glosno komentowal: O fuck! It's beautiful. Swietny to byl gosc, nauczyciel jezyka angielskiego, ktory spiewal w aucie wraz z corka a to piosenki psychodeliczne, a to jakis pop, czy reggae. Duzo jezdzil autostopem, wiec zawsze przykro mu bylo, gdy mijal swoim maksymalnie zaladowanym autem jakiegos autstopowicza. Wreszcie, dzieki nam, mial okazje splacic swoj dlug. Francja. W niecale 10 godzin przejezdzamy ponad 1000 km. Wszyscy trzej kierowcy, ktorzy sie nam zatrzymuja, nie mowia w zadnym obcym jezyku. Jedziemy w milczeniu lub komunikujemy sie na migi albo lamana francusczyzna, ale jest naprawde bardzo milo, no i przede wszystkim sa dobre checi. Dojezdzamy do stacji przed miastem Nancy, no a stamtad lapiemy auto do ...Wroclawia. Przesympatyczny i przezabawny polski typek przewozi nas w ciagu kilkunastu godzin do Polski.
No i jestesmy. Tu tez milo, spokojnie, dobrze, zielono, czyste powietrze. Jezdze po lasach rowerem, zbieram owoce lesne, bawie sie z psami przed domem, ogladam tv kulture, sledze telenowele polityczna, czytam. Odpoczywam.