Tuesday, October 23, 2007

flamenco

Pewnego dnia medullita umowila sie ze znajomymi, potem ci znajomi umowili sie z innymi znajomymi. Ostecznie wszyscy razem postanowili pojsc na piwo. Ktos z towarzystwa znal jakis nielegalny bar na ulicy rownoleglej do ulicy medullity. Okazalo sie, ze zeby wejsc do tajemniczego lokalu trzeba przyjsc z kims znajomym i zadzwonic do drzwi. Zadzwonili wiec. Drzwi zostaly otwarte. Weszli. Chwilke pozniej dowiedzieli sie, ze bar jest siedziba stowarzyszenia na rzecz marihuany ;) Oczywiscie w zwiazku z powyzszym w srodku mozna spokojnie palic, co wiecej...bez palenia mozna sie upalic, bo w powietrzu unosi sie THC. Mozna napic sie piwa lub herbaty (duzy wybor). Zdarza sie tez, ze ktos poczestuje tiramisu lub czyms rownie smacznym. Poza tym czlonkowie stowarzyszenia oferuja rozne zajecia gratis. Jeden z nich jest tancerzem flamenco.
I tu wlasnie zaczyna sie przygoda medullity pt. flamenco. Lekcje trwaja godzinke, ale zawsze sie mozna czegos nauczyc, wiec chodzi. Oto zdjecie opisanego powyzej miejsca.

Takich intersujacych barow na dzielnicy Lavapies jest wiecej. Jednym z nich jest herbaciarnia, w ktorej napic sie mozna nie tylko herbaty, ale i piwa, i mojito (czyli koktajlu alkoholowego na bazie rumu). Miejsce to jest przyjemne ze wzgledu na przestrzen w jakiej sie znajduje. To jakby mieszkanko dwupoziomowe a sam barek miesci sie w kuchni - w samym centrum pomieszczenia.

Monday, October 22, 2007

Yes, Yes, Yes...

Moze to nie rewelacyjna wiadomosc, ale w tej sytuacji bardzo mnie cieszy - jak i wiekszosc Polakow (mam nadzieje). Chodzi o wybory i wyniki wyborow. Nareszcie konczy sie najgorszy koszmar - rzady PiS. Ach, odetchnac mozna z wielka ulga. PO nie jest partia, ktora mi odpowiada i ktora spelni moje oczekiwania (w ogole takiej partii nie ma), ale przynajmniej wstydzic sie az tak nie bede a o kraju z ktorego pochodze nie bedzie glosno za granica tylko i wylacznie za skrajnie glupie pomysly i poglady.
Panujaca do tej pory sytuacja w Polsce spowodowala, ze i ja poszlam glosowac (razem z trzyosobowa ekipa). Wyprawa na wybory okazala sie wielka wycieczka po Madrycie, bo ambasada Polski miesci sie na obrzezach miasta, co zreszta wydaje mi sie nieco dziwne. Dobrze, ze nie odlozylismy tego "obowiazku" na ostatnia chwilke, bo na pewno bysmy nie zdazyli. Dojscie z metra okazalo sie bardzo skomplikowane. Najpierw krazylismy po nowym osiedlu: wysokie estetyczne bloki otoczone zielenia. Po jakichs 15 minutach znalezlismy sie na dzielnicy domkow jednorodzinnych (czytaj: eksluzywnych willi). To bardzo rzadki widok w Madrycie: niskie budynki, dosc waska ulica, wzdluz ktorej rosna drzewa. No i ta cisza. Czulismy sie jak na wsi w Polsce. Po 20 minutach szybkiego marszu, doszlismy wreszcie do celu: ambasady - bardzo ladnej. Niemaly ruch i na zewnatrz, i w srodku. Dowiedzialam sie, ze Polakow w Madrycie i okolicach jest ladne 25 tysiecy. Do godziny 18-tej glosowalo okolo 1 tysiaca. To nie za duzo, ale zwazajac na to jak slabo zorientowani w polityce sa niektorzy moi polscy znajomi, to moze i lepiej, ze frekwencja byla tak niska.
Wykonczona, ale zadowolona wrocilam do domu w centrum miasta. Otworzylam strone gazeta.pl i juz wiedzialam , ze jest dobrze. Teraz mam tylko nadzieje, ze PO nie zmarnuje otrzymanej szansy, pieniedzy podatnika i 4 kolejnych lat. No i ze dojdzie do koalicji nie tylko z PSL-em, ale rowniez z LiD-em. Tymczasem zegnaj Wielki Bracie, Wielki Giertychu, Wielki Lepperze i Wielki Gosiu....no wlasnie, co bedzie z wybawicielem Wloszczowej;)?

Friday, October 5, 2007

Czarny labedz

Czarny labedzie jest tak piekny, ze musialam go tutaj zamiescic. Zobaczyc go mozna na zywo w parku Retiro w Madrycie.